Był raz wśród zajączków wielu
taki, co chciał mieć kapelusz.
Kapelusze – tak jak wiecie –
są najbardziej modne w lesie
(bo już każdy widział chyba
ubranego całkiem grzyba?)
Grzyby noszą kapelusze –
przyznać niewątpliwie muszę –
są tak ładnie wychowane,
że kłaniają się nawzajem,
kapelusze podwijając.
Kapelusza szukał zając.
Biegnie, biegnie, kic, kic, kic,
widzi: stoi przed nim rydz
przy niewielkiej leśnej dróżce
na swej jednej cienkiej nóżce.
Zając rydza śmiało wita
i od razu grzecznie pyta:
„Czy kapelusz mi pożyczysz?
Taki rudy, taki śliczny!
Tylko trochę go ponoszę.
Oddam prędko. Baaardzo proszę!”
Ale na to rudy rydz
wciąż nie odpowiadał nic
(bo mnie doszły takie słuchy,
że był stary już i głuchy).
Nasz zajączek dalej pobiegł –
wyobraźcie wy to sobie –
minął strumyk i polankę,
a to było wczesnym rankiem.
Kic, kic, kic, nadeszła pora,
kiedy spotkał muchomora:
„Mój ty piękny muchomorze,
może mi pożyczyć możesz
swój kapelusz, ten czerwony,
kropeczkami ozdobiony?”
Na to pan muchomor rzecze:
„Hej, zajączku, nie wiesz jeszcze,
że trujący jestem cały?
Zresztą, co tu robisz mały?!
Mama gdzieś na ciebie czeka.
No, uciekaj już, uciekaj!”
Smutny wraca nasz zajączek.
Droga długa, krok się plącze.
Lecz opodal szedł gajowy,
wiatr mu zwiał kapelusz z głowy.
Zając znalazł go, przymierza
i do dzisiaj nie dowierza,
że na jego uszy własne
kapelusze są za ciasne.
Tekst © Copyright by Mariusz Szwonder. Wszystkie prawa zastrzeżone, autor zezwala na używanie i kopiowane utworu jedynie w celach niekomercyjnych.