Na ratusza długiej szpicy
Siadł wróbelek Maurycy.
Przysiadł tam na prawej nodze.
A na dole wszyscy w trwodze.
Krzyczy mama, tata krzyczy:
– Co tam robisz?! Maurycy!
Przed ratuszem urzędnicy
Krzyczą: – Wracaj Maurycy!
Dziwią wróbla te spojrzenia:
– Przecież ja mam też marzenia.
Choć niewielka moja postać,
To strażakiem chciałbym zostać.
Siadłem sobie tu wysoko,
Aby mieć na wszystko oko.
Gdy dostrzegę gdzieś płomienie,
Usłyszycie dzwonów brzmienie.
– Ćwir, ćwir, ćwir! Ćwir, ćwir, ćwir!
Opowiadał ile sił.
Siedział tam przez siedem dni,
Nagle patrzy – las się tli!
Dalej ciągnąć dzwonów sznury
(Lecz zbyt małej był postury,
Aby dzwony zadzwoniły,
On aż tyle nie miał siły).
Sfrunął na dół, gdzie strażacy,
Szykowali się do pracy.
– Gwałtu, rety! Płonie las!
Trzeba zdążyć tam na czas!
– Ćwir, ćwir, ćwir! Ćwir, ćwir, ćwir!
Krzyczał na nich ile sił.
Popędzili ratownicy,
A za nimi Maurycy.
Przez sikawkę wodę lali,
Gdy zagajnik ratowali.
A gdy pożar ugasili,
Do wróbelka się zwrócili:
– Chociaż jesteś małym ptakiem,
Od dziś jesteś już strażakiem.
Bo choć masz niewiele lat,
To jest z ciebie niezły chwat.
Dostał od nich hełm błyszczący,
W jasnym słońcu pięknie lśniący.
I w tym hełmie, tuż przy szpicy,
Uwił gniazdko Maurycy.