Proszę pani, proszę pana,
sprawa to niespotykana!
Niedaleko miasta Szczyrk,
leczył zęby pewien… wilk.
Miał pod lasem, bardzo śliczny,
swój gabinet dentystyczny,
gdzie nad wejściem wisiał szyld:
„Stomatolog Doktor Wilk”.
– Boli ząb? Proszę do Wilka,
ma wiertarka raźno pyrka.
Nie pomoże plomba? Wierzcie,
ja w swe łapy wezmę kleszcze.
Gdy użyję całej mocy,
ząb wyskoczy, tak jak z procy!!!
Lecz o Wilku – przykra sprawa –
w lesie zła krążyła sława:
– Na pacjentów patrzy wilkiem.
– Snuje się dokoła chyłkiem.
– Nie chce rzucić mięsnej diety.
– Ciągle wilczy ma apetyt.
– I wbrew wilczej swej naturze,
chodzi w białej, owczej skórze.
– Nieeechaj tam przychodzi, kto chceee –
my nieee chceeeemy – beczą owce.
Zając, już na słowo wilk
skoczył w krzaki i tam znikł.
Tylko wiewióreczka Aga,
w gabinecie chce pomagać.
Jak przystało na wiewiórkę,
widzi w każdym zębie dziurkę.
Aż pewnego dnia, pan Bóbr,
złamał ząb. Ząb zrobił: – Chrup!
Auć! Pomyślał sekund kilka:
– Trudno, muszę iść do Wilka.
Doktor na to: – Niepodobna!
Będę dzisiaj leczył Bobra!
Ale grzecznie go powitał,
ząb obejrzał, o ból spytał.
Delikatnie i z dobrocią
włożył gazik i ślinociąg,
lustereczkiem przejrzał zęby,
dwa siekacze – wyrwidęby.
Zaczął bormaszyną wiercić,
aż Bóbr krzyknął: – Wszyscy święci!
Przerwij proszę wiertła drżenie
i mi podaj znieczulenie!
Borowanie, potem plomba.
Ząb jak nowy! Super! Bomba!
Jeszcze mały okład z mięty,
by Bóbr nie był opuchnięty.
Pacjent, gdy opuścił fotel,
był co prawda zlany potem,
lecz ząb zdrowy miał, więc: – Hura!
Dał do rzeki bobro-nura.
Odtąd mówił, że wilczysko,
to poczciwe doktorzysko,
czy to wieczór, czy poranek,
jest łagodny jak baranek.
Jaki stąd morał?
Tak bym to ujął:
– „Nie tak wilk straszny, jak go malują”.