A w wielkiem mieście na ulicy
Tłum rozbawiony płynie
W ten wigilijny zmierzch, w śnieżycy,
O późnej już godzinie.
Wozów, pojazdów sznur się spieszy:
Turkocą, trąbią, dzwonią, —
W obładowanej ludzkiej rzeszy
Z paczkami wszyscy gonią.
Choinek stosy wyprzedano:
Raz wraz ktoś drzewko niesie…
Na placu pusto, a dziś rano
Tak było tu, jak w lesie.
Latarnie błysły długim sznurem
W lotnego śniegu srebrze…
A tam pod szarym, zimnym murem
Kobieta z dzieckiem żebrze.
O, czyż nie dosyć jest choinek,
I domów, i pokoi, —
Że matka ta i ten jej synek
Na mrozie, żebrząc, stoi?
Czy dziś przy żadnym z białych stołów
Nie siądzie on i matka?
Czyliż nie dosyć jest aniołów?
I serca? I opłatka?