Wiatr się zerwał prosto z drzewa
i przegania chmury z nieba.
Gwiżdże, świszcze, co sił dmucha.
Rety! Istna zawierucha!
Dalej goni chmury, ptaki.
Bo ten wiatr jest właśnie taki,
że gdy wyjrzy zza gałęzi,
zaraz zrywa się i pędzi:
w górę, na dół, w lewo, w prawo,
w tył, do przodu, lekko, żwawo –
i jak z wiatrem często bywa,
wszystkie liście z drzewa zrywa.
Znosi czapki, parasole
i ucieka dalej w pole,
a na polu, jak w obłędzie,
hula sobie tutaj wszędzie
i nie stanie choć na chwilę,
a przybiera wciąż na sile.
Jeszcze mocniej, dmucha, wieje,
tak, że aż powstaje lejek.
Serpentyną idzie w górę,
coraz wyżej, aż pod chmurę.
Dmie płucami w cztery strony
i tak ciągnie w wir szalony,
jak popadnie: kota z płotem,
psa przy budzie, no a potem
jeszcze dziadka na kombajnie,
chlew, oborę, kurnik, stajnię.
Dalej babcię, wnuczkę, wnuczka.
To dopiero niezła sztuczka!
Lecą świnie, konie, krowy,
polne myszy spod obory,
kozy, kaczki, gęsi, kury…
Wciąga w lejek i do góry
tak wysoko, aż pod niebo.
Oj, wyrywa nawet drzewo!
Kręci wokół się jak fryga
i już całą wioskę dźwiga.
Niszczy wszystko dookoła.
Tak! To trąba jest wesoła.
Karuzela, kołowrotek,
porwał wicher resztę zwrotek…