Żył w Bałtyku pewien śledź,
co chciał piękną żonę mieć.
„Moja żona ma być ładna,
szczupła, zgrabna i powabna!”
Na to dorsz odpowie: „Śledziu!
Dzielisz skórę na niedźwiedziu,
będzie dobrze, gdy cię zechce
jakiekolwiek rybie dziewczę,
może weź za żonę flądrę,
chociaż nie wiem, czy to mądre,
bo jak dla mnie nazbyt płaska,
lub makrelę, jeśli łaska,
choć makrela ciut za tłusta
i ma zbyt wydatne usta,
może ożeń się ze szprotą,
ona zgodzi się z ochotą,
taka schludna jest i czysta,
tylko troszkę … zbyt oścista,
a co powiesz na belonę?!
Ta nadaje się na żonę!
Chociaż od belony wolę
skromną i nieśmiałą solę,
albo… słuchaj, jest nadzieja,
twoją żoną będzie sieja,
cóż, że niezbyt urodziwa,
gospodyni z niej prawdziwa!
Morszczuk, mintaj, ciernik, troć,
krąp, ostrobok, turbot, płoć?!”
Choć dorsz dwoi się i troi,
śledzia nic nie zadowoli,
został starym kawalerem
i zamieszkał hen za Helem.