W środku nocy, po omacku,
Wstaje, zakłada ubranie.
Dokąd idziesz, drogi Jacku,
To nie pora na wstawanie!
Wtem się Jacek potyka o nogę…
Nagle: trach!
A on: ach!…
Upadł na podłogę.
Wstaje, nogi same kroczą,
Oczu nie otwiera.
A ja patrzę nań ochoczo
Dokąd się Jacek wybiera.
Wtem się Jacek potyka o nogę…
Nagle: trach!
A on: ach!…
Upadł na podłogę.
Znowu wstaje, rękoma się trzyma,
Wyciąga daleko do przodu.
Okno otwarte, za oknem jest zima:
Nie boisz się, Jacku, chłodu?
Wtem się Jacek potyka o nogę…
Nagle: trach!
A on: ach!…
Upadł na podłogę.
Jacek, mimo tego chłodku,
Idzie, zagląda do szafek.
Patrzę, a na samym środku…
Leży garść agrafek!
Wtem się Jacek potyka o nogę…
Nagle: trach!
A on: ach!…
Upadł na podłogę.
Lepiej jeśli mu zawczasu
Wrócić do łóżka pomogę,
Zanim zdąży narobić hałasu
Albo znowu zgubi drogę…