W laurowym, wonnym toczku,
piekł się boczek raz na boczku.
Majerankiem namaszczony,
grzał się bardzo rozmarzony.
I tak wzdychał: – To jest życie
ciepło, miło, jak w Madrycie!
Wokół ziele czuć angielskie,
to zapachy wprost anielskie.
Nagle zrobił – hyc! – na boczek,
aż mu spadł na czoło toczek,
piekarnika drzwi zatrzasnął,
zamknął oczy i tak zasnął.
Zamartwiały się kiełbasy,
oraz inne rarytasy,
gdyż się bały, by pan Boczek
nie zamienił się w obłoczek.
Dwie parówki przed śniadaniem
wywołały zamieszanie,
gdy krzyczały:
– Panie Boczek,
przełóż się na prawy boczek!
Cienkie, suche kabanosy
wyciągnęły długie nosy
i wołały:
– Boczku! Boczku!
Poleż ciut na lewym boczku!
Kiełbasy się kiełbasiły
i w bigosie pitrasiły,
głośno wrzeszcząc:
– Tak dla hecy,
połóż teraz się na plecy!
Chude szynki, drobnym kroczkiem,
przemykały sobie boczkiem
i trącały się pod boczek,
szepcząc:
– Bo się skurczysz Boczek.
Ale Boczek ich nie słuchał,
choć piekarnik ogniem buchał,
skwierczał tylko: – Tłusty boczek,
może piec się nawet roczek.
Lecz w pieczeniu przebrał miarkę
i się spiekł na czarną skwarkę.