Kiedyś żył Feliks Wójt. To był pradziad mój.
Miał wiatrak drewniany. Dziś… byłby twój.
Śmigła wiatrak cztery ruchome jak rowery,
na sworzniach się opierały. Pracę umożliwiały.
Chłop ziarno w kosze sypał, wiatrak rytm chwytał;
spadało na kamienie, na zgniecenie, na zmielenie.
Wierzchni kamień, karbowany przylegał do spodniej
ściany. Trwała w bezruchu, postękując: uhu…hu…u
Ze zmielonego ziarna sypała się mąka, jagła i wysiwki
do zakwasu, otręby do wypasu trzody i kobyły Siwki.
Na przednówku, Dziad wspomagał , jak Bóg każe.
Kwarty mąki, krup nie szczędził. Inni nie czuli nędzy.
Tylko kamień na kamieniu, przypomni o istnieniu
wiatraka. Ślady. Przetak zapomniany, worki zgrzebne,
dziś nikomu niepotrzebne….Czasem mi się przyśni,
że wiatraczne – rustykalne – słyszę pieśni.