Dzisiaj śniegu nasypało.
Gdy wyjrzałem zza firanki
Wszędzie wkoło było biało.
Świetnie! Można iść na sanki!
Tata swoje sanki stare
Zdjął ze strychu nad garażem
Mówiąc, że stworzymy parę
I będziemy zjeżdżać razem.
Mama z miną wojowniczą
Wzięła jabłko do zjeżdżania,
A mój brat rzekł tajemniczo,
Że nie szkoda mu ubrania.
Górka była duża, zatem,
Bojąc się o zdrowie nasze,
Mama poprosiła tatę
Aby przetestował trasę.
Tata w dół bez niepokoju
Zjechał, chociaż tuż po starcie,
Gdy podskoczył na wyboju
W sankach pękło mu oparcie.
Mamie dobrze szło przez chwilę,
Później za to była heca –
Nogi jej zostały w tyle
I zjechała w dół na plecach.
Kiedy tata piął się w górę,
Posapując aż z wysiłku,
Brat mój, w spodniach robiąc dziurę,
Zjechał na dół na swym tyłku.
Później z tatą raz za razem,
Już na sankach bez oparcia,
Zjeżdżaliśmy pełnym gazem
Wrzeszcząc aż do gardeł zdarcia.
A gdy księżyc po kryjomu
Zaczął wschodzić ponad światem
Uznaliśmy, że do domu
Pora wracać na herbatę.
I choć śniegiem oblepieni
Z każdej strony jak bałwanki,
Chociaż mokrzy i zmęczeni,
Znowu chcemy iść na sanki!