Słuchajcie to nie farsa,
Mój pies leci na marsa,
Posklejał już makietę,
Zbuduje dziś rakietę.
Nazbierał tysiąc gwoździ,
Palików, śrubek, sworzni,
Trzydzieści metrów drutu,
I cztery kilo śrutu.
Na placu leżą deski,
Przyniosły je trzy pieski ,
Jest także silnik z pola,
Co odpadł od traktora,
Jak również arkusz blachy,
Co kładzie się na dachy,
Lecz cztery małe koty,
Zerwały go dla psoty…
Zaczyna się zabawa,
Karambus wszystko spawa,
Poskręcał dziób śrubami,
A kadłub spiął nitami,
Naprawił stary silnik,
Co zatarł mu się wirnik,
Wyjęte z pralek drzwiczki,
Służą za okienniczki.
Rakieta jest jak nowa,
Do startu już gotowa.
Karambus astronauta;
Na głowie hełm od auta,
Wytarty kombinezon,
Co w szafie leżał sezon,
Kalosze z brudnej skóry,
Wystają z nich pazury,
Na grzbiecie pusta butla,
Przypięta czymś do futra…
I wreszcie ryk silnika!
Rakieta w dymach znika,
Karambus za sterami,
Prześciga się z chmurami,
W tym tempie, że orbita,
W pięć sekund jest zdobyta,
Istnieje nawet szansa,
Że dotrze wnet do marsa,