Nie ma dnia w szkole bez jakiejś draki,
psocą dziewczyny, psocą chłopaki.
Jasiek małpował i stroił miny,
żeby rozbawić w klasie dziewczyny.
Wzdychał i pufał, i kręcił głową
i pierwszą minę miał już gotową.
Kwaśna jak ocet, brrr… jak cytryna,
to naszej pani pedagog mina.
Nadstawił ucha na szkolne plotki,
stuknął w podłogę kijem od szczotki,
burknął pod nosem (minę miał groźną),
jak babcię kocham… grał panią woźną.
Jaś polonista (w szkłach na druciku)
nie potrzebował listy w dzienniku:
– Który jest dzisiaj? Siódmy – powiada.
– A więc siódemka niech odpowiada!
Gdy brwi unosił, zerkał z ukosa,
strach nas ogarnął po czubek nosa.
Rozległ się w klasie głos dyrektora:
– Widzę, że mamy w szkole aktora?
Słysząc to, Jasiek spojrzał do lustra,
nabrał powietrza jak ryba w usta.
– Cześć – rzekł dyrektor. Matematycy!
A ty nicponiu, chodź do tablicy!